Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 21 listopada 2024 10:48
Przeczytaj!

W więzieniu odnalazłem Boga

Andrzej Jaśtak przez 17 lat walczył z uzależnieniem od narkotyków.
W więzieniu odnalazłem Boga

Przez ten czas "zaliczył" 17 detoksów, 8 terapii i 4 odsiadki w zakładach karnych. Początkową euforię szybko zastąpiła pustka, a on sam czuł się zmęczony ciągłym przegrywaniem z nałogiem. Przed leczeniem w drugim ośrodku śniło mu się, że ktoś łapie go za rękę i przeprowadza przez pole maków. Sen ten zapoczątkował długą drogę do całkowitej wolności. Udało się przy pomocy Boga.

— Odkąd pamiętam miałem takie pragnienie doświadczania czegoś więcej. Od małego czułem potrzebę, ciekawość poznawania spraw nadzwyczajnych. Człowiek patrzy na rzeczywistość i czuje, że musi być coś więcej niż to, czego doświadczamy zmysłami. Niektórzy idą w biznes, naukę, talenty. Dobrze chcieć czegoś więcej, o ile wybiera się dobrze. Ja na początku, chcąc doświadczać poszedłem w używki — zaczyna swoją historię Andrzej Jaśtak.

— Od dziecka Bóg dawał mi znaki. Myślę, że większość ludzi tak ma. Często jednak bagatelizujemy je, albo odtłumaczamy. Mówimy, że takie rzeczy się dzieją. Wyrośliśmy w religijności, która ma niewiele wspólnego z Bogiem. Uważam, że człowiek oprócz ciała, ma też ducha, który jest stworzony do relacji z Bogiem. Niestety, kultura materializmu, dążenie do posiadania obdziera nas z tego—mówi. W wieku 12 lat Andrzej po raz pierwszy spróbował narkotyków. Otworzyły przed nim drzwi do nowego, psychodelicznego świata. Na początku była radość, euforia, wypełniały pustkę. Po kilku latach był już bardzo uzależniony, a ciągłe życie "na haju" uświadomiło mu, że ten cały psychodeliczny świat wygląda zupełnie inaczej.

— Byłem uzależniony od opiatów, amfetaminy, leków, brałem też dożylnie. Zaliczyłem 17 detoksów, po każdym "odwirowaniu" wracałem do ćpania. Okradałem rodzinę, obcych. Bardzo szybko poczułem się zmęczony. Używki dają szczęście na chwilę. Kiedy kończy się ich działanie, pozostaje pustka, zagubienie, ból. Sprawy wcale nie są poukładane. Przez chwilę wydawało się, że jest fajnie, ale później czuć jeszcze większe cierpienie — wspomina Andrzej.

W wieku 15 lat poszedł do pierwszego ośrodka. Był to ośrodek Monar w Kamieniu Rymańskim. — Wówczas Monary były owiane złą sławą, były jak ośrodki dla komandosów, od rana do nocy praca i "zasuwanie na szczocie". Dzisiaj terapia wygląda już trochę inaczej. Z pierwszego ośrodka uciekałem dwa razy, po drugiej ucieczce nie wróciłem. Zostałem w domu. Choroba uzależnienia ma pełno mechanizmów, które nas oszukują. Człowiek uzależniony ciągle twierdzi, że da sobie radę sam. Pomimo, że od lat sobie nie radzi. Pojawiają się myśli, że gdyby wyjechał, gdyby poszedł do pracy, gdyby go ktoś pokochał, to na pewno coś by się zmieniło. Zawsze jest coś. I tak właśnie stwierdziłem, że sobie poradzę — wspomina. Jeszcze w drodze powrotnej Andrzej sięgnął po narkotyki. Kolejne ciągi, detoksy, terapie.

— Kompletnie nie wiedziałem jak sobie poradzić. Pamiętam moment, kiedy rano próbowałem wstrzyknąć sobie narkotyki. Żeby znaleźć drożną żyłę musiałem kłuć się jakieś 13 razy. Byłem cały pokrwawiony, nie mogłem zrobić sobie zastrzyku. Wielu moich przyjaciół przypłaciło życiem swoje przygody z narkotykami — wspomina Andrzej.

Momentem zwrotnym były narodziny córki. Andrzej podjął kolejną decyzję o leczeniu, tym razem w Monarze w Gdańsku. — Przed pójściem do ośrodka miałem niezwykły sen. Śniło mi się, że ktoś łapie mnie za rękę i przeprowadza przez pole maków. A potem puszcza mnie wolno na pięknej łące. Po skończeniu leczenia ciągle czułem, że Bóg, jakaś siła nadprzyrodzona do mnie mówi. Nigdy więcej nie miałem takiego snu. Poczułem, jakbym obudził się w innej rzeczywistości. To było niesamowite — wspomina.

Terapia trwała 2 lata. W tym czasie Andrzej cały czas czuł potrzebę duchową, której w żaden sposób nie mógł zaspokoić. Po skończeniu leczenia zaczął interesować się jogą i szamanizmem. — Wynikało to z potrzeby przeżywania odmiennych stanów świadomości, poczucia czegoś więcej. Trafiłem na medytację, zacząłem ćwiczyć jogę. Znalazłem rzeczy, które dziś wiem, że Bogu się nie podobają. Były jednak próbą znalezienia go. Zobaczyłem, że te rzeczy zaczęły na mnie działać. W pewnym momencie przestało mi się układać z rodziną, wróciłem do Nidzicy i zacząłem popijać. Moja dziewczyna z córką wyprowadziły się do Olsztyna, a ja wróciłem do ćpania. Miałem wtedy 20 lat. Wziąłem raz i nie mogłem się opamiętać. Brałem codziennie, aż obudziłem się w więzieniu — wspomina.

Było to w zakładzie karnym w Barczewie, gdzie musiał najpierw przejść detoks. — Kiedy zacząłem trzeźwieć myślałam sobie: ,,co ja tu robię, gdzie ja jestem, to jest jakaś pomyłka, zaraz ktoś przyjdzie i mnie wypuści". Więzienie to był świat, którego kompletnie nie rozumiałem. Nie pasowałem tam, to było zderzenie ze ścianą. Z Barczewa pojechałem do Iławy. W sumie byłem w 8 zakładach karnych, ale nigdy w życiu nie widziałem takiego więzienia. Było najgorsze ze wszystkich. Przeżyłem to strasznie — wspomina Andrzej. Ale to właśnie w Iławie poszedł do kościoła i poprosił księdza o Pismo Święte. — Usiadłem w celi, spałem wtedy na górnym łóżku, byłem "świeżakiem", więc dolne łóżko mogłem wybić sobie z głowy, otworzyłem pismo i czytam. Czytam, i czytam, aż w końcu mówię "kurde, Jezus to był gość" — wspomina.

— Z każdą stroną byłem coraz bardziej zadziwiony. Takiego Jezusa nigdy nie znałem. Jezusa, który kocha i wybacza, nie potępia. Bardzo urzekły mnie słowa, kiedy Jezus mówił do takich religijnych ludzi, do faryzeuszy: "prostytutki i złodzieje wyprzedzają was do królestwa Bożego". Ja byłem złodziejem i to mnie naprawdę bardzo dotknęło. Nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę ten sam Jezus, o którym mówi się w kościele, on mówi takie rzeczy. Pomyślałem, że jeszcze nie jestem stracony — wspomina.

Po wyjściu z więzienia postanowił skończyć z wcześniejszym życiem. — Chciałem być szczęśliwy. Miałem już dość, nie mogłem tak dłużej żyć. Bardzo chciałem, tak ze wszystkich sił. Jednak wówczas chyba zabrakło kogoś, kto poprowadziłby mnie za rękę i pokazał, gdzie znaleźć te prawdy, które wyczytałem w Piśmie Świętym. Poszedłem do kościoła, modliłem się, ale gdzieś w środku czułem, że to nie jest to. Wróciłem do narkotyków, do okultyzmu. Później było kolejne więzienie, kolejna terapia i tak w kółko: 17 detoksów, 8 terapii i 4 razy więzienie w 8 zakładach karnych — wspomina.

— Przed czwartym wyrokiem dowiedziałem się, że mój kolega przedawkował. To było naprawdę niespodziewane. Wziął trochę za dużo, zemdlał na chodniku, karetka przyjechała, jakieś pół godziny próbowano go reanimować. Nie udało się, umarł. Kilka dni później siedziałem już w więzieniu, byłem poszukiwany listem gończym i zostałem zatrzymany. I wiesz, masz 30 lat, siedzisz czwarty raz w pierdlu i masz już dość. Odwieszono mi stare wyroki i musiałem spędzić w więzieniu 4 lata. Naprawdę byłem już zmęczony, miałem dość tych wszystkich terapii, więzień, ćpania, sądów, policji. W więzieniu cały czas brałem — wspomina.

Z Rakowieckiej Andrzeja przewieziono do Kamińska, gdzie pod celą trafił na człowieka, który był świadkiem Jehowy. — Świadkowie Jehowy kojarzyli mi się z Biblią. Zacząłem chodzić na spotkania, trwało to około roku. Ale coś mi tam nie grało, brakowało mi takiej żywej relacji z Bogiem, wszystko było takie wyuczone, sztuczne — wspomina Andrzej.

Po dwóch latach wyroku Andrzej został przewieziony do zakładu karnego w Łowiczu. — Tam dowiedziałem się o spotkaniach ewangelicznych. Poszedłem posłuchać. W końcu zobaczyłem coś zupełnie innego, coś czego nie znałem do tej pory. Zobaczyłem ludzi, którzy mieli relację z Bogiem. Ten Jezus, o którym czytałem stał się realny i żywy. Ci ludzie pomodlili się za mnie i wtedy coś się we mnie zmieniło. Kiedy usiadłem przy stole, usłyszałem myśl, która jak gdyby nie pochodziła ode mnie: ,,Andrzej, jeśli z tego nie zrezygnujesz, to nigdy nie będziesz wolny". Następnego dnia napisałem oświadczenie, że rezygnuję z przyjmowania leków. Uwierzyłem, że Jezus może mnie uwolnić z narkotyków — wspomina Andrzej.

Od tego momentu zaczęły dziać się dziwne rzeczy. — Koleś spod celi, od którego kupowałem leki psychotropowe, nagle naprawdę zaczął wariować. Przewieziono go na oddział dla ludzi, którzy mają problemy psychiczne, a ja w jednej chwili zostałem odcięty od leków. Poczułem, że nie mam ochoty już tego robić. Naprawdę w moim sercu pojawiła się wiara, że mogę żyć bez tych rzeczy. Wytrzymałem tak tydzień, pierwszy, drugi, miesiąc. Coś co wydawało mi się niemożliwe, na co nie miałem siły przez tyle lat nagle stało się realne. Bóg dał mi siłę i po 17 latach nałogu po prostu przestałem ćpać— wspomina.

Po 4 latach Andrzej wyszedł z więzienia. — Był 27 kwietnia, cudowny dzień, pięknie grzało słoneczko. Mój starszy brat przyjechał mnie odebrać. I naprawdę byłem już wolny. Nigdy więcej się nie naćpałem, nie upiłem. Po prostu nie mam takich potrzeb. Naprawdę narodziłem się na nowo — zaznacza.

— Kiedy poznałem Boga, wiedziałem że całe życie tego mi brakowało. Ludzie często nie znają Boga i boją się mu zaufać. Boją się, że mogą dużo stracić i nie chcą tego oddać. Ale kiedy oddajesz Bogu wszystko i go naprawdę poznajesz to żałujesz, że tak późno się to stało. I to nie jest tak, że dostajesz w zamian tylko chodzenie do kościoła i "klepanie różańca". To jest zły obraz Boga. Dostajesz w zamian miłość, której nie jesteś w stanie ogarnąć. Pokój, radość i nowe życie — kończy Andrzej.

Zuzanna Leszczyńska

 

Tekst oryginalny: http://nidzica.wm.pl/661663,W-wiezieniu-odnalazlem-Boga.html?utm_campaign=shareaholic&utm_medium=email_this&utm_source=email



Podziel się
Oceń

Przekaż nam 1,5% podatku

 

Napisz do nas!